Szymon Szydełko w poniedziałek przestał być trenerem III-ligowych Karpat Krosno. Umowa z krośnieńskim klubem została rozwiązana za porozumieniem stron.
Na środowej konferencji prasowej szefowie Karpat mają zaprezentować nowego szkoleniowca. Z naszych informacji wynika, że może to być osoba spoza Podkarpacia.
- Jak minęła panu noc?
- Do późna odbierałem telefony, dzwonili piłkarze i trenerzy z innych klubów. To były sympatyczne rozmowy. Spałem niewiele, ale przy trójce urwisów to zrozumiałe. Już bladym świtem miałem zakładane dźwignie na ręce (śmiech).
- Muszę panu pogratulować. Nie wyniku, ale więzi jaką pan stworzył z piłkarzami. Kilku z nich pisało na Facebooku, że jest pan dla nich kimś dużo ważniejszym od trenera.
- Nie jestem “fejsbukowy”, nawet nie wiedziałem...To miłe, bardzo miłe. Dziękuję im. Nasze drogi się rozchodzą, ale możliwe, że kiedyś znów się spotkamy.
- Nie byłem specjalnie zaskoczony, że stracił pan pracę. A pan? Tak szczerze, jak na spowiedzi...
- Cóż, spodziewałem się tego. Jadąc na poniedziałkowy trening, powiedziałem do Bartka Madei, mojego asystenta, że to chyba nasza ostatnia wspólna wyprawa do Krosna.
- Ma pan żal do szefów Karpat?
- Towarzyszą mi mieszane uczucia. Z Resovią i Motorem przegraliśmy, ale kulturą gry ich przewyższaliśmy. Z Chełmianką zwyciężyliśmy, choć przyznaję, styl nie był porywający. Tylko jaki miał być, skoro mecz posiadał tak wielki ciężar gatunkowy? Grunt, że zrobiliśmy swoje. Byłem pewny, iż teraz pójdzie z górki, ale...trafiłem do gabinetu prezesa.
- Jakie zarzuty usłyszał pan od Marka Penara?
- Nie jest tajemnicą, że prezes nie był zachwycony stylem gry drużyny. Szczegółów jednak nie zdradzę. Tak się umówiliśmy.
- A mnie coś tu nie gra. Dlaczego nie pożegnano się z panem w czerwcu, po zakończeniu poprzedniego sezonu?
- Z perspektywy czasu też uważam, że wtedy był najlepszy moment. Tymczasem pozwolono mi sprowadzać zawodników pod ustawienie, które chciałem zastosować. Co prawda nie zdążyliśmy się rozpędzić, jednak powtarzam: porażki z Resovią i Motorem to nie były żadne blamaże. Szkoda, w tej drużynie tkwi bowiem olbrzymi potencjał.
- Usłyszałem wczoraj takie zdanie: Marek Penar to może być podkarpacki Józef Wojciechowski. Już wiemy, że prezesowi Karpat brakuje cierpliwości.
- Niezręcznie mi to komentować. Prawda jest taka, że pan Marek Penar miał prawo rozstać się z trenerem Szydełką.
- Jak się pan czuł, gdy na meczu z Resovią pojawił się Tomasz Hajto i nagle wszyscy zaczęli snuć spekulacje, że stołek na którym pan siedzi niebezpiecznie się chwieje.
- Ludzie mają różne wyobrażenia o Tomku, ale rozmawiałem z nim kilkakrotnie i za każdym razem mnie wspierał. Powiedział, że nie mogę pod presją zmieniać swojej wizji prowadzenia drużyny. Wziąłem sobie tę radę do serca i nie ugiąłem się. Jeśli wizyta Tomka dla kogoś była niekomfortowa, to dla zawodników. Cały czas zastanawiali się, czy szefowie klubu wystarczająco mocno mi ufają.
- Ponad 2 lata w Karpatach to szmat czasu. Bilans tej przygody jest dodatni?
- Karpaty zawsze pozostaną w moim sercu. Przypominam, że przejmowałem zespół, gdy jego przyszłość stała pod dużym znakiem zapytania. Angażowałem się w swoją pracę na całego, mam nadzieję, że ludzie to docenią.