2018-12-12 11:25:00

Artur Skowronek: "Trener musi wiedzieć, kiedy się odwrócić plecami do całej sytuacji, a kiedy wziąć to – kolokwialnie mówiąc – za pysk."

Artur Skowronek chce przed 40 awansować ze Stalą Mielec do Ekstraklasy. (fot. Stal Mielec)
Artur Skowronek chce przed 40 awansować ze Stalą Mielec do Ekstraklasy. (fot. Stal Mielec)
Artur Skowronek od lata jest trenerem pierwszoligowej Stali Mielec. Po słabym początku sezonu, jego ekipa wygrała w ostatnich siedmiu kolejkach i jest na 3. miejscu w tabeli Nice 1 ligi. 36-letni trener opowiedział jakimi zasadami kieruje się w życiu zawodowym.
 
Kiepski start, gubione punkty i gilotyna strasząca z oddali. Co pomaga w tym, że drużyna w dołku wierzy w to, co zaproponuje trener i idzie w tym samym kierunku, by się z niego wydostać.
 
Argumenty. Rozmowa na argumenty. Wcześniej choćby w Pogoni Szczecin oglądałem swoje zajęcia, mówiłem: „Kurde, wszystko jest dobrze. O co chodzi?”. Gówno prawda. Nie było wszystko dobrze, po prostu nie zauważyłem błędów. W Mielcu przydało się doświadczenie.

I wygrał pan siedem ostatnich meczów w rundzie, skończyliście na trzecim miejscu. Do drugiej Sandecji tracicie punkt.
 
Patrzyłem na zespół: piłkarze mają siły do biegania, drużyna w kluczowych sytuacjach jest na pierwszym miejscu w tabeli, kreuje sytuacje. Nie mogłem jako trener panikować z taktyką, decyzjami personalnymi czy wrzeszczeć. Dużo rozmawialiśmy – normalnie, otwarcie. Sam podszedłem do prezesa. „Wiem, martwi się pan, ale mam plan na wyjście z kryzysu. Proszę mi zaufać”.
 
W Pucharze Polski zdążyliście odpaść z II-ligową Pogonią Siedlce.
 
Po tej porażce potrzebowałem wspólnych decyzji. Kilka lat temu w Szczecinie z mojej strony była panika. Kurde, trzecia porażka, presja, ciśnienie... Nie wytrzymałem tego. Teraz były merytoryczne, prawdziwe słowa, których efekty piłkarze widzieli. Że trening jest dobry, intensywny, nie ma pomyłek personalnych, są dobre transfery. Nie zmieniamy nagle taktyki, tylko pozostajemy konsekwentni. Zaczęliśmy zauważać te pięć procent, których brakowało do lepszego funkcjonowania zespołu.

Przed sezonem w Mielcu i nie tylko mówiło się o awansie Stali. Wystartowaliście tak, że po dwunastu kolejkach bliżej wam było do strefy spadkowej, przycupnęliście na 13. miejscu. Wystąpił pan wtedy w audycji „Pierwszoligowiec” radia Weszło.fm. Gdy prowadzący zapytał, może nawet z przekąsem, czy awansujecie w tym sezonie, odpowiedział pan pewnym głosem, że tak.
 
Nie rzuciłem tego pod publiczkę. Wierzyłem w serię zespołu, my naprawdę dobrze wyglądaliśmy na boisku. Przegraliśmy cztery mecze, z czego trzy po 0:1. W niektórych spotkaniach mieliśmy 60 procent posiadania piłki, zmarnowaliśmy sześć stuprocentowych okazji i jeszcze karnego.

Jesienią nie wykorzystaliście ich trzech.
 
Piłkarze zdawali sobie sprawę, że trzeba poprzestawiać tylko małe klocki, by zatrybiło. To też napędzało w rozmowach z radą drużyny czy indywidualnych spotkaniach, budowało nasze relacje. Czułem ich wsparcie, a oni widzieli, że to wszystko zaczyna się sklejać. Ale zarazem muszą coś wziąć na klatę – mocniej wcisnąć nogę, szybciej depnąć w polu karnym, podjąć lepszą decyzję. Z szatni na boisko treningowe mamy osiem minut. Ten czas wykorzystuję na rozmowy, one dużo dają. Trener czuje, czy zespół jest z nim czy przeciwko, podobnie z zarządem.

Akurat w Stali, podobnie jak w Wigrach, doświadczył pan rzadko spotykanej cechy u naszych prezesów. Cierpliwości.
 
Jeżeli przełożony widzi trenera stojącego stabilnie na nogach, to ma argumenty, żeby mu zaufać. Dostrzega, że nic mu się nie rozlatuje, nie wymyka spod kontroli. Na początku wyniki były kiepskie, ale bronił nas styl gry. Inni trenerzy nas chwalili i to nie przez kurtuazję. Są też liczby, one dużo mówią. Można sprawdzić InStat. Gdyby jeszcze piłkarze źle biegali, nie tworzyli okazji, a ja bym się pogubił... Ale tak nie było.
 
Bał się pan o posadę?
 
Wie pan, jak to jest. Pewnym można być podatków albo śmierci. Podpisałem umowę na dwa lata, dłuższy kontrakt to zawsze przyjaciel trenera. Czułem, że działacze są za mną. Mają też dobry kontakt z zespołem, znali zdanie piłkarzy. Ale nie wiem, co by się działo, gdyby rozniosła nas Chojniczanka. Tam też się nie ułożyło. Kończyliśmy w dziewięciu, a daliśmy radę zremisować. Ostatniego gola straciliśmy cztery minuty przed końcem po samobóju. To pokazało, że zespół się tworzył i jest razem w trudnej sytuacji. Przewiozłaby nas Chojniczanka 5:0 i być może to byłby mój koniec. Przyjechał GKS Katowice z nowym trenerem. Gdyby przełamali się na nas, pewnie nie rozmawialibyśmy teraz.
 
Albo nie w Mielcu.
 
Może już bym się poddał... Pewnie nie. To jednak pokazuje, jak cienka jest granica.
 
Jesienią w pięciu meczów pokazał się 15-letni jeszcze wtedy Kacper Sadłocha. Jak obchodzić się z tak młodym piłkarzem w I lidze?
 
Po ostatnim meczu zawodnicy przeszli badania motoryczne. Kacper zrobił bardzo duży postęp w wytrzymałości specjalnej. Miał słaby pułap wyjściowy, ale budujemy go siłowo. Na początku w specjalistycznym teście yo-yo wybiegał 2,2 kilometra, a teraz trzy w bardzo wysokim tempie. Powoli jest gotowy na obciążenia, dzięki którym lepiej pokaże potencjał. Wcześniej było inaczej.

Ale wpuszczał go pan w końcówkach.
 
Szczęście mu pomogło, mieliśmy dobre wyniki. Wiadomo, że trzeba pokazywać chłopaka z klubu, ale to nie był żaden zabieg marketingowy. Kacper na to zapracował. Trenował na tyle dobrze, żeby znaleźć się na ławce.

Najwięcej talentów ginie podczas przejścia z juniorów do seniorów. To już za Sadłochą czy jest w trakcie lotu?
 
No w trakcie, ale od dawna. Pierwszego zespołu dotykał za kadencji Zbigniewa Smółki, to nie ja go pokazałem. Teraz po prostu lepiej widać, bo strzela – dwa gole w 32 minuty.

Co dalej?
 
Rozmawiałem z jego tatą, analizowałem, co było wcześniej. Przekazałem Kacprowi, że wiem, jak funkcjonował. Zbudowaliśmy relację, widziałem, co się dzieje w środku. Gdybym się nie zagłębił, inaczej spojrzałbym na to, że nagle zmienił fryzurę.

Nie spodobało się to panu.
 
Nie wszystko jest jego winą. Siedział w internacie, objadał się śmieciowym żarciem. Dzięki Bogu nie odniósł żadnej kontuzji. Udało się w nim zbudować świadomość – zmienił żywienie, spadła tkanka tłuszczowa. Według mnie to błąd, że w zeszłym sezonie nie grał, tylko siedział na ławce. Nie było go ani w juniorach, ani w rezerwach. Teraz gra wszędzie. Przyszło powołanie do reprezentacji Polski i tata nie chciał go puścić, bo miał być z nami, trenować. A ja uważam, że on ma się pokazywać, uczyć współpracy, podejmowania decyzji, innej taktyki.
 
Zagrożeń jest dużo.
 
Trzeba pilnować szkoły, rozmawiam telefonicznie z dyrekcją. Kacper ma indywidualny tok nauczania i jak to młody, wykorzystuje to – tu nie pójdzie, tam nie pójdzie. Trzeba go ciągnąć za uszy, taty nie ma z nim na co dzień. Jeżeli coś zaniedbamy, to wychowamy kolejnego piłkarza, który wpadnie do wykopanej przez siebie dziury.

Jak spojrzeć na pana średnią punktów z dwóch ostatnich klubów, to widać progres: 1,52 w Suwałkach i teraz 1,76 w Mielcu. To może być efekt tych wcześniejszych pana porażek w Grudziądzu czy Katowicach?
 
Na pewno. Porażka uczy, zwycięstwa usypiają.
 
Guardiola to powtarza.
 
Wcześniej wpadłem w spiralę... słabego momentu. Niejednego mogłoby to przytłoczyć. Ja starałem się dalej być konsekwentnym, rozwijać się. Nakręcało to, że dotknęła mnie fala, nie chcę powiedzieć nieszczęścia, ale zbiegu okoliczności, gdy dużo trudniej o wynik. Cieszyły późniejsze zdania kluczowych piłkarzy z moich drużyn, którzy zaznaczali, że wiele rzeczy było dobrych.

Chciałem, żeby pan ułożył kilka ważnych dla siebie haseł. Takich, które pomagają panu w pracy.
 
To może chwilę potrwać.

Mamy czas. Ale już widzę, co to się tworzy. Pa-sja.
 
Bez niej byłoby trudno. Na początku jest sama, później trzeba ją powiązać z finansami. Szuka się ich, gdy zakłada się rodzinę.

Jeśli mówimy o pasji, to trzeba i o ksywie „Palnik” w Radzionkowie porozmawiać.
 
Ale pan odgrzebał.
 
Wpisuje się do wybranego przez pana hasła.
 
Nadał mi ją Rafał Górak. Lubię mieć swoje zdanie, a on mi na to pozwalał. Miałem masę pomysłów, do których po prostu się grzałem i starałem się go przekonywać. Ale również, gdy coś mi zlecił, trzeba było to zrobić lub gdzieś pojechać, to nie było problemu. To chyba dobrze? Ksywę odbierałem pozytywnie, piłkarze też to złapali.

Ułożył pan też hasło „uczciwość”.
 
Jest potrzebna we współpracy w sztabie szkoleniowym czy z zarządem. Bez niej, tak jak w małżeństwie, trudno o cokolwiek dobrego. Jeżeli moje decyzje są uczciwe, to tak buduję autorytet w zespole. Do tego dochodzi jakość, atmosfera w drużynie.

Co tam jeszcze mamy? Dyscyplina.
 
Bez niej nic się nie zbuduje. Piłkarze chcą tej dyscypliny, konkretów od trenerów, poukładanego treningu. Ich świadomość rośnie, wiedzą, że przez trening po prostu mogą dłużej grać i zarabiać. Bez dyscypliny tego nie będzie.
 
Pan z Pogoni i pan ze Stali pod kątem dyscypliny jest inny?
 
Myślę, że bardzo podobny. Pedantyczny, choć dzisiaj mam więcej dystansu. Wiem, kiedy przymknąć oko i więcej korzystam z zasady Pareto.
 
Wyjaśnijmy ją.
 
Na 80 procent wyniku składa się 20 procent nakładu.

Przykład. Najlepszy będzie przykład.
 
Skończyła się runda. Drużyna jest w okresie roztrenowania, lejce są popuszczane. I czy jako trener warto w pewnym momencie odwrócić wzrok? Bo może akurat te 20 procent pozwoli w styczniu po powrocie piłkarzy z urlopów dać 80 procent. A może też pójść w drugą stronę, zaszkodzić. To już kwestia trenera, jego pomysłu. Jest cykl treningowy, w którym piłkarz powinien zmniejszyć obciążenia. Ale jeden, drugi i trzeci ma takie nawyki, że chce dokręcić śrubę. Przychodzi i mówi, że potrzebuje tylu i tylu interwałów. Jako trener wiem, że może zakwasić mięśnie, regeneracja się wydłuży, ale może 20 procent tej akurat decyzji da później 80 procent pozytywnej pracy.
 
Widzę, że na planszy pojawił się „zespół”. Jak zbudować jego jedność? To chyba jedno z głównych wyzwań dla trenera.
 
Na pewno przez uczciwość. Zawodnik, który jest osiemnasty czy dwudziesty w kadrze, dowiaduje się ode mnie, dlaczego tak jest i co ma robić, by to zmienić. Jeśli weźmie to sobie do serca i zwróci na to uwagę, to wskakuje do roboty. To buduje klimat szatni. Warto dorzucić dystans do siebie, poczucie humoru, elastyczność.

Pan się tego uczył? Tej elastyczności?
 
Pewnie, że tak. Brakowało mi jej. To, co na papierze, musiało wejść w życie. To błąd. Mówię przede wszystkim o codziennym życiu szatni. Trener musi wiedzieć, kiedy się odwrócić plecami do całej sytuacji, a kiedy wziąć to – kolokwialnie mówiąc – za pysk. Mieć czutkę. To klucz wynikający z doświadczenia, nauki. Mnie dotknęły te sytuacje. Trzeba się sparzyć, żeby coś przemyśleć. Być sobą wtedy, gdy jest dobrze czy źle.
 
Ponoć trenera poznaje się przy porażkach.
 
Chyba tak. Wcześniej byłem sztywny jak sztyl do łopaty. Taka prawda. Ale to zmieniłem, dlatego w zeszłym sezonie od zera zbudowałem ambitny zespół w Wigrach i podobnie teraz w Mielcu
 
Uparty pan był?
 
Czasem dyscyplina była za mocna.
 
Ostatnie hasło to „kreatywność”
 
Całość tego wszystkiego. Kreatywnie wychodzić z niespotykanych sytuacji, nie tylko w treningu, żeby dało to efekt. Nie być, jak ten sztyl od łopaty, tylko mieć otwarte oczy.
 
Poproszę o przykład.
 
Weźmy odprawę przedmeczową. Unikam schematów. Czasem jest w sali konferencyjnej, a czasem w szatni. Czasem trwa pięć minut, a czasem piętnaście, gdy trzeba pokazać video. Czasem jest coś motywacyjnego, ale bardzo mało tego stosuję. Na wyjeździe zdarza się, że idziemy do hotelowego ogrodu, robimy krąg. Wiem, że dobrze przepracowali tydzień, złapali taktykę i nie trzeba dużo o niej mówić. Podaję skład i tyle. Taka uczciwa, prawdziwa pompka. Tego nie da się opisać. Czasem w głowie masz przygotowane słowa, coś zobaczysz i narracja się zmienia.

Wcześniej mówił pan, że chce być w ekstraklasie przed czterdziestką. Dlaczego akurat wtedy?
 
Jeżeli uda się na czterdziestkę, to wypadnie okrągła rocznica mojej pierwszej pracy w ekstraklasie. Myślę, że to dobry wiek dla trenera, który ma już jakieś doświadczenia, a ciągle nie gaśnie w nim pasja i energia. Zresztą mam nadzieję, że to mnie nigdy nie dotknie. Mając czterdzieści lat – z moimi doświadczeniami – byłbym trenerem na ekstraklasę.
 
A może być wcześniej?
 
Może.
 

Czytaj także

Komentarze

Komentarze: 0

Rozwiąż działanie =

Redakcja portalu podkarpacieLIVE nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za treść komentarzy. Każdy użytkownik reprezentuje własne poglądy i opinie biorąc pełną odpowiedzialność za ich publikację.

Czytaj następny news zamknij